Jest piękny poranek, na dworcu PKP pani przez megafon zapowiada jeszcze ospałym głosem pociąg do Przemyśla. Niedługo potem owo stworzenie przywlokło się na peron. Ekipa wyprawowa czyli: Rav, Szczeniak, Magda, Ala wtłoczyła się do szynowego zaprzęgu, który jak zawsze na tej trasie jest piętrowy, oczywiściej zajeliśmy miejsca na pięterku. Byliśmy pełni obaw, bo jeszcze nigdy żadne z nas nie było na Ukrainie, jednak w miarę upływu kilometrów znikał nasz strach przed nieznanym.
|
| Na przejściu granicznym Polsko Ukraińskim widzieliśmy jak to Polskie mrówki przemycają alkohol i papierosy- trochę stresu było. Za ganicą kazano nam kupić ubezbieczenie, chociaż nie byliśmy do końca pewni czy to jest konieczne. Kupiliśmy je jednak, bo cóż bezpieczeństwa nigdy dość. Kolejnym krokiem naszej wyprawy było załatwienie sobie transportu do Użoka. Po przejściu ok 200 metrów od granicy stały taksówki, taki sposób dalszej podróży wybraliśmy. W sumie to na jedno wychodzi taksówka czy autobus czy też kolej. Hmmm i tutaj pojawił się maluteńki problem, ponieważ pan, który miał nas zawieść wogóle nie wiedział gdzie to jest.
| |
|
|
|
Przerażał nas też środek transporu na ponad 200 km podróży mieliśmy jechać starą wołgą, która nie wiadomo czy dojedzie nawet do Lwowa. Na szczęcie znalazł się ( pewnie przypadkiem) "złotozębny" tak go nazwaliśmy, bo wszystkie zęby miał złociutkie a jego auto z przyciemnianymi szybami było chyba lepszym rozwiązaniem niż stara wołga. Z resztą większość samochodów ma tam przyciemniane szyby. Na szczęście droga minęła nam szybko. I tak znależliśmy się w miejscowości Użok - tam gdzie polskie Bieszczady swym "workiem" wcinają się właśnie w Ukraine . Widok był oszałamiający i zupełnie kontrastowy: po jednej stronie dzikie , bezlune góry , a po drugiej tam gddzie się znajdowaliśmy normalna wioska, tory kolejopwe. Żal nam się zrobiło, bo tyle musieliśmy jechać, żeby się tu znależć, a gdybyt ak zrobiono przejcie graniczne na Przełeęczy Użockiej to rzut beretem, ale co tam. |
|
|
|
W wiosce pytając o drogę na Pikuj każdy odpowiadał nam że to daleko i wogóle że dzisiaj tam nie dojdziemy - wiedzieliśmy o tym, ale nam potrzebna była tylko wskazówka gdzie iść. Nie otrzymawszy żadnej podpowiedzi wybraliśmy tak na oko najlepszy wariant, który okazał się słuszny. Gdy już miało się ku zachodowi ukazał nam się przepiękny widok: oto skąpane w zachodzącym słońcu Polskie Bieszczady i my na przepięknej łące. Znalazwszy sobie miejsce noclegowe rozpaliliśmy ognisko. Tak miną nasz pierwszy dzień na Ukraińskiej ziemi. Drugiego obudził nas przepiękny wschód słońca - no poprostu rewelacja. Mieliśmy długą drogę do przejścia zatem nie czekając długo spakowaliśmy toboły i naprzód. W dali rysował się horyzont, na którym według nas miał być Pikuj, okazało się jednak, że była to fatamorgana i niestety to nie ta górka. Szliśmy grzbietem, a pogoda nas nie rozpieszczała- to znaczy była ciut za ciepła. Słopńce, które rankiem tak miłe przebudzenie nam zafundowało teraz przypiekało równiutko.
|
|
|
|
Zmęczeni, bez nadzieii, że zdobędziemy Pikuj dzisiaj rozbiliśmy się tak centralnie na Połoninie .W nocy bardzo mocno wiało, zapowiadała się zmiana pogody. Tak też się stało. Rano powitał nas deszcz i panujcy wszędzie chłód. Spakowawszy się postanowiliśmy zdobyć ten nasz Pikuj, trwało to około 1 godziny. Po drodze natknęliśmy się na ruiny Polskiego schroniska, które kiedyś tu działało. Na szczycie nic ciekawego wszędzie mgła i potworny wiatr. Na szczęście była taka szczelinka w której udało nam się schronić. |
|
|
|
W drodze powrotnej monotonia, idąc najprościej jak się da dotarliśmy do malutkiej wioski, aby zaopatrzyć się w chleb. Niestety okazało, że już się skończył. Kolejny etap to szukanie dogodnej drogi na Ostrą hore. Było z tym trochę problemów, ale jak to się mówi wszystkie drogi prowadzą na hore. Gdy miało się już ku zachodowi docieraliśmy do małej polanki pod Ostrą. Miło było patrzeć jak na jej końcu wiatr szaleje na drzewach. Ta noc nie należała do najlepszych, no cóż wkońcu usnęliśmy, a rano popruszyło trochę śniegiem. I znów codzienny rytuał tzn. jedzenienie, mycie, pakowanie, zwijanie namiotu i w drogę. A zapowiadało się ciekawie. Już za pół godziny doszliśmy do szczytu Ostrej hory gdzie widoki Borżawy i Pikuja zapierały dech w piesiach. Krótki odpoczynek i dalej czas było ruszać.
|
|
|
|
Niestety potem nie było już ścieżki prowadzącej do wioski, więc obraliśmy drogę przez kosodrzewinę- masakra. Kiedy dochodziliśmy do wioski Ljuta miało się ku zachodowi, a ta wiocha się ciągnęła i ciągnęła. Zrobiliśmy zakupy robiąc niemałe wrażenie na mieszkańcach, byli bardzo życzliwi, a w sklepie jak u nas za pgr-ów, tylko że tutaj jeszcze na liczydłach liczą. Zbliżała się godzina 22 wreszcie znaleźliśmy miejsce na nocleg tak trochę na odczep się, bo na środku łąki co się później okazało była pastwiskiem przez które nad ranem przewalają się krowy. Pobudka była dość żwawa obudził nas dzwięk pochodzący z krowich dzwonków - zarządziliśmy ewakuację. Dzisiejsza droga miała być luzacka, wzdłóż malowniczego potoku po przyjemnej drodze, niestety tej drogi już tu dawno nie ma, ach te przedwojenne mapy. Za to były resztki niegdyś bardzo dobrze umocnionej szosy ,która tedy biegła. Niestety czas i woda zrobiły swoje, a roślinność zagnieździła się na dobre. Dziewczyny już padały bo to ciągłe szukanie właściwej drogi chyba je dobijało. Powstał plan aby jutrzejszy dzień był wolnym, ale pod warunkiem, że dojdziemy do Jawornika i tam znajdziemy miejsce na nocleg. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. Wieczorkiem wyśmienita kolacja - grzanki na kamieniu to specjał kuchni, w dali widniał początek naszej trasy i Bieszczady. Tak miną nam dzień.
|
|
|
Przebieg trasy zaznaczono na czerwono; niebieskie kółka noclegi; zielona linia to trasa przebyta środkiem transportu
|
|
Kolejny wolny- powitał nas pięknym wschodem słońca, potem było długie leżenie i nuda, nuda, nuda. Trochę nam odbijało nie będe tu opisywał jak, bo głupio mi. Gdy tak leniuchowaaliśmy na ukraińskiej łące nie wiadomo zza jakiego drzewa wylazł koń. Myśleliśmy że to dzik i koń ale on miał przypiętą kokardkę na ogonie, porobiliśmy zdjęcia sobie i koniowi i tak miną dzień kolejny dzień wyprawy. Ostatni dzień pobytu na Ukraińskiej ziemi powitał nas piękną pogodą szkoda, że to już koniec. Opuszczając Jawornik ostatni raz spojrzeliśmy na pasmo Pikuja i tak jakoś żal się zrobiło, ale cóż czas naglił. Powędrowaliśmy do granicy Ukrainsko-Słowackiej. Po drodze znalazłem w rowie karton papierosów, bo w miarę zbliżania się do granicy było coraz więcej opakowań po nich. Wziołem dwie paczki tak żeby coś mieć jakąś pamiątke :) nie żebym palił ,ale pamiątka to zawsze jakaś. Na granicy pytali nas czy nie przewozimy broni itp rzeczy.....hmm.. |
|
|
|
Słowacja powitała nas można by powiedzieć mało życzliwie. Myśleliśmy, że złapanie stopa jest łatwiejsze. Na szczęście po przejściu paru dobrych kilometrów zatrzymał się życzliwy młodzieniec który podwiózł nas do Sniny i naj jej obrzerzach spaliśmy na jakichś ogródkach działokwych przy potoku on wątpliwie pozytywnej woni i z latającymi wszędzie meszkami. Na szczęście noc była spokojna, bo chociaż tory kolejowe przebiegały zaledwie 200 metrów od namiotu nie przejeżdzał żaden pociąg dopiero ranny kurs nas obudził. Pakowanie i w drogę na dworzec elektrićki i już jesteśmy w Hummenym, teraz tylko pozostaje czekać na pociąg do Łupkowa,w między czasie gramy w kości i przyglądamy się życiu na Słowackim dworcu, które wydało nam się podobne do kreskówek. <Możecie nastupować> to hasło mieliśmy na ustach do samego końca i chyba na długo nam pozostanie w pamięci. Wkońcu na polskiej ziemi, polski język i polskie instrukcie obsługi. Nocka dzisiejsza spędzona na zaprzyjaźnionym polu namiotowym opiewała we wspomnienia z wyprawy i jeden mały incydent który sprawiła nam miejscowa młodzież zakrapiająca się napojem wyskokowym-{ ratowanie ich z zadławienia się własnymi wymiotami nie należała do przyjemnych}. Kolejny dzien powrotu do domu to tylko już rutyna. Zal żegnać się z górami, może kiedyś odwiedzimy jeszcze naszych sąsiadów przecież oni mają takie piekne góry. Do zobaczenia- Zdastwutje!!!!!!
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz