poniedziałek, 26 grudnia 2016

Caravan Balkans- CroatiaNorth

Tym razem będzie to opis trochę innej wyprawy, bo podróży poślubnej. Piszemy więc we dwójkę: Magda i Rafał. Nasz miodowy miesiąc (a nawet trochę więcej niż miesiąc) to włóczęga przez Półwysep Bałkański z przyczepką kampingową N126n.
W związku z tym, że udało nam się wyjechać dopiero z początkiem października, będzie to opowieść o Bałkanach poza sezonem, kilka impresji z podróży, sugestii, podpowiedzi i naszych subiektywnych spostrzeżeń. Nie traktujcie tego jak obiektywny przewodnik.


Przerwa na trasie. Varaždinskie Teplice, czyli romase i romansiki w oparach siarki
Varazdinskie Teplice (75 km na północny-wschód od Zagrzebia) to uzdrowisko z basenami termalnymi. W sezonie prawdopodobnie jest to miejsce, które można nazwać „riwierą termalną” (jak napisano na portalu www.croatia.hr, data dostępu 16.11.16). Jednak myśmy trafili do sanatorium, w którym czas się zatrzymał. Klimat niczym z PRL’u. Wielki betonowy budynek. Na górze pokoje hotelowe, na parterze stołówki (zresztą całkiem dobre i niedrogie) a na dole zawiłe korytarze prowadzące do niezliczonych gabinetów zabiegowych. Labirynt z ścianami wyłożonymi beżowymi kafelkami i z podmokniętymi dywanami na podłogach. Wszędzie spokój, cisza, jakby wiecznie trwająca przerwa w pracy. Poza tym wszechogarniający zapach siarki.
Średnia wieku bywalców tego miejsca to 70+. Wszyscy w szlafrokach i kapciach. Tylko na terenie basenu, ku naszemu zaskoczeniu, ciszę przerywał gwar i wesołość – to całkiem liczna grupa dzieci ćwiczyła przy krawędziach basenu. Wyglądało to na zajęcia W-F’u. Natomiast w basenie obok seniorzy zanurzeni po pachy w siarkowej wodzie spacerowali powolnie (niczym w przestrzeni kosmicznej). Często zdawało się, że są to romantyczne, damsko-męskie, dość intymne spotkania. Życie towarzyskie ewidentnie rozkwitało na tym turnusie. Romanse i romansiki.
Zapłaciliśmy za tę przyjemność ok 15 zł (cena poza sezonem), dwa baseny do dyspozycji wewnątrz (w sezonie wiele innych basenów, rzek i zjeżdżalni dostępnych jest zapewne na zewnątrz), temp. Wody 34 °, czas pobytu na terenie basenu nieograniczony (w końcu to miejsce, gdzie czas się zatrzymał).

Pierwszy przystanek – parking tuż za tunelem św. Rocha (Chorwacja)
Przejechaliśmy tunelem masyw Velebit oddzielający klimat kontynentalny od śródziemnomorskiego (góry Dynarskie). Zatrzymaliśmy się na noc na parkingu przy autostradzie obok niefunkcjonującego hotelu. Wreszcie zostawiliśmy za sobą jesienną aurę i poczuliśmy pierwszy powiew ciepłego powietrza – wilgotny wiatr od słonego morza. Aż chciało się pobiec i sprawdzić, czy uda nam się zobaczyć te błękitne wody aż po horyzont. Jednak parking był dokładnie ogrodzony, jak zresztą cały teren wzdłuż autostrady.

Zadar
W Zadarze zaparkowaliśmy przy głównej ulicy Gaženička cesta, przy porcie. Nie było trudno znaleźć miejsce parkingowe. Kosztowało nas to ok 20 kun. Wybraliśmy się na spacer po białym mieście. Nie nastawialiśmy się na turystyczne zwiedzanie, ale po prostu poszliśmy się powłóczyć po wąskich uliczkach.

Małe białe miasteczko, gaj oliwny i szczypiorek (Chorwacja)
Jadąc Adriatycką Magistralą (droga nr 8) od Zadaru, po ok. 40 km znaleźliśmy „Camp Kalebić” (http://kamp-kalebic.hr, data dostępu 16.11.16). Pierwsze dwie noce w Chorwacji spędziliśmy właśnie tam, na polu kempingowym wśród drzew oliwnych. Byliśmy jednymi z niewielu gości, którzy ulokowali się w zakamarkach dość przestrzennego pola. Był to okres zbioru oliwek, więc właściciel (przemiły i ciągle uśmiechnięty starszy pan) wraz z całą rodziną gromadzili się wokół największych drzew i zbierali oliwki na drabinach, stołkach, czy też po prostu na kocach rozłożonych na ziemi, na które strząsali oliwki, by je następnie zebrać do wielkich beczek.
Rozbiliśmy się przy jedynym wolno stojącym tarasie, na którym w doniczkach rósł szczypiorek, pietruszka i pelargonie. Widok z okien prosto na morze i pobliskie wysepki.

Koło południa popłynęliśmy naszym dmuchanym kajakiem na Murter, jedną z pobliskich wysp. Zawitaliśmy w Betina miasteczku, na stromym zboczu wybrzeża. Ta niewielka nadmorska miejscowość jakby zapadła w zimowy sen, mimo, że słońce świeciło i było całkiem ciepło (ponad 23°). Nikogo nie spotkaliśmy w labiryncie wąskich kamiennych uliczek. Prawie wszystkie domy z białego kamienia miały szczelnie pozamykane plastikowe lub drewniane okiennice. Mały lokalny sklep okazał się otwarty. Udało nam się kupić bochenek chleba. W portowej knajpie znaleźliśmy trochę więcej oznak życia – dwa, czy nawet trzy stoliki zajęte przez lokalnych mieszkańców. Skusiliśmy się więc na piwo.
Za duże piwo w knajpce na Murter zapłaciliśmy ok 16 Kun. Kemping kosztował nas 10 euro/noc za dwie osoby, auto i przyczepkę (toalety oraz prysznice były czyste i zadbane, z ciepłej wody można skorzystać raczej popołudniu, bo nagrzewała się poprzez baterie słoneczne, prąd już był odłączony i nie było możliwości podłączyć przyczepki), szczypiorek i pietruszka były gratis a uśmiech właściciela bezcenny.
Trogir
Kolejne urocze białe miasteczko. Nasz sposób na zwiedzanie był więc taki jak w Zadarze – po prostu się powłóczyć i przy okazji udało nam się zjeść pyszną zupę rybną.
Omniś
W Omiś zatrzymaliśmy się w kempingu Lisicina. Usytuowany w mieście trawnik z kilkoma drzewami otoczony skałami i wysokim murem.

Wybraliśmy się na wieczorny spacer po starym mieście. Było to następne piękne, nadmorskie chorwackie miasteczko z białego kamienia, więc znów wybraliśmy się na spacer wąskimi ulicznkami. Był to dość późny wieczór a że było po sezonie to sklepy i restauracje były już pozamykane. Tylko w barach z lokalną klientelą panował gwar i ogólna wesołość przerywała ciszę miasteczka.
Następnego dnia wybraliśmy się na przejażdżkę autem po okolicy. W pobliżu Omiś są piękne góry, niesamowity kanion rzeki Cetina i znane na całym świecie szlaki wspinaczkowe.
Cena Kempingu na 1 noc poza sezonem to 13 euro/noc za dwie osoby, auto i przyczepkę (łazienki i prysznice czyste i zadbane, ciepła woda nagrzewana na baterie słoneczne). Sam kemping nie oferował nic specjalnego, poza niewielką ścianką wspinaczkową w skalne na terenie ośrodka (w czasie naszego pobytu była zamknięta).
Chorwacka Australia, czyli plaża kajtsurferów
Zajechaliśmy na cypel.  Po jednaj stronie morze Adriatyckie a po drogiej rzeka Neretwa Najpierw otaczały nas zabudowania i sady mandarynkowe. Był to okres zbiorów, więc praktycznie w każdym sadzie widać było gospodarzy zajętych zbieraniem owoców. Zatrzymaliśmy się przy jednym z nich z myślą, że może uda się kupić trochę mandarynek. Przywitał nas pan po 50-ce. Na nasz widok krzyknął coś z radości, tak jakby witał wnuków. Wspólnie wypełniliśmy całą płócienną torbę mandarynkami prosto z drzewa. Pieniądze wcisnęliśmy mu prawie na siłę. A kiedy dziękowaliśmy, próbowaliśmy mówić po chorwacku, „hvala”, pan pokazał palcem niebo i odpowiedział nam „Bogu hvala”. Mandarynki „dzięki Bogu” jedliśmy jeszcze przez tydzień.
Zajechaliśmy na koniec cypla. Tam pomiędzy dziko rosnącymi drzewami ulokowane były oldskulowe przyczepy kempingowe otoczone prowizorycznymi płotkami z gałęzi i materiału. Gdzie nie gdzie nadłamane krzesła, stare fotele i ławki z euro-palet ustawione jakby punkty obserwacyjne z widokiem na morze. Wszystko robiło wrażenie squatu na letnie miesiące.
Trochę dalej mieściła się piaszczysta plaża, gdzie w lecie funkcjonuje szkoła kajtsurfingu. Regulamin plaży wypisany na desce przy wjeździe miał kilka punktów. Główne przesłanie: każdy jest mile widziany na kajtserserowej plaży i każdy jest proszony by cieszyć się tym miejscem i tak z niego korzystać by sobie nawzajem nie przeszkadzać.

Mała zatoczka tuż przy granicy
Klek to miasteczko położone przy niewielkiej zatoczce tuż przy granicy Chorwacji z Bośnią.
Rafał zapamiętał je jako zatłoczony, tętniący życiem kurort, kiedy kilkakrotnie przyjeżdżał tu w roli pilota wycieczek.

Zatrzymaliśmy się z przyczepką na placu wypełnionym oliwnymi drzewami w samym centrum miejscowości. Przy wjeździe widoczny był cennik za miejsce parkingowe, ale szlaban zastaliśmy otwarty a i nie było nikogo, kto chciałby przyjąć od nas pieniądze.
Po krótkim spacerze zorientowaliśmy się, że poza rybakami nie ma tu nikogo a sklep otwarty jest od 10 do 13. Cieszyliśmy się, więc spokojem i ciszą. Miejsce okazało swój zupełnie inny charakter niż w trakcie sezonu. Jako jedyni wygrzewaliśmy się w słońcu na plaży. W spokojnym morzu nurkow

aliśmy pomiędzy skałami. Popełliśmy kajakiem na małą wysepkę nieopodal i z bliska przyjrzeliśmy się małej kamiennej kapliczce.

Popołudniu zaszliśmy do jednej z restauracji, która wyglądała na otwartą. Myliliśmy się, właśnie odbywał się tam remont. Właściciel powiedział, że jest zamknięte, ale może nam zrobić kawę. Uprzątnął jeden ze stolików i po dłuższej chwili przyniósł nam kawę w czerwonym imbryczku. Kawa była typowa, tutejsza (choć przywędrowała wraz z wpływami tureckimi), drobno zmielone ziarna parzone kilkukrotnie na ogniu w naczyniu zwanym dżezwa. Chcieliśmy zapłacić, ale gospodarz nie chciał od nas pieniędzy. Widocznie byliśmy jego gośćmi.

Wioska podróżników, czyli nadmorski raj na ziemi
Znaleźliśmy raj na ziemi, przy jednym z parkingów na Adriatyckiej Magistrali (droga nr 8), około 5 km za miejscowością Slano jadą w stronę Dubrownika. Od parkingu stromą asfaltowa droga w dół można zjechać rosto na plażę usłaną małymi białymi okrągłymi kamyczkami. Znajdował się tam też bar, który poza sezonem jest zamknięty. Ponoć, kiedy jest otwarty właściciel wygania z plaży campery i przyczepki kempingowe. Ale, że myśmy dotarli tam w październiku nie było takiego problemu. Zamiast tego zastaliśmy tam kilku innych podróżników. Spędzaliśmy czas przy muzyce (nasi sąsiedzi grali nam na bango, harmonijce i basie własnoręcznie wykonanym z miski, sznurka i kija). Przy kawie (a potem i winie) opowiadaliśmy sobie podróżnicze historie i wymienialiśmy się doświadczeniami.


Ponadto, jest to ciekawe, choć niepozorne miejsce, by popływać kajakiem, czy ponurkować. Dla nas zaskoczeniem był widok zatopionej ciężarówki spoczywającej kilkadziesiąt metrów pod poziomem wody. Zarośnięta morską zieleniną wtapiała się w podwodny krajobraz. Poza tym wiele skał i głębokich podwodnych przepaści.
Ogółem, cieszyliśmy się morzem, słońcem, spokojem i dobrym towarzystwem. Zostaliśmy tam na dwie noce. W międzyczasie wyskoczyliśmy na chwilę do Slano, żeby uzupełnić zapasy wody (przy kościółku jest ogólnodostępny kran), i żeby zrobić zakupy. Slan jest uroczym małym miasteczkiem ciągnącym się wzdłuż plaży. Wiele tam małych restauracyjek, dwa sklepy spożywcze i piekarnia. Jest też dostępna toaleta, co dla nas było dość ważne.


Dubrownik
Zaparkowaliśmy przy ulicy Ziuljańskej, To jedno z niewielu miejsc parkingowych dostępnych dla auta z przyczepką. Opłata ok 30 kun. Mieliśmy więc możliwość przejść się nieturystycznymi częściami miasta. Bardzo miły spacer. Mijaliśmy wielkie wille, uniwersytet, skwery, park z widokiem na morze. Aż wreszcie dotarliśmy do starego miasta. Dubrownik jest piękny i pewnie dlatego opisany wszerz i wzdłuż. My wrzucimy tylko kilka zdjęć.



Chcieliśmy zatrzymać się na noc na parkingu nieczynnego hotelu Abandoned Miejsce niesamowite. Usytuowane tuż przy morzu dość wiekowe zabudowania w barokowym stylu. Dość zaniedbane i zniszczone. Okazało się jednak, że jest to teren strzeżony i o ile w dzień można tam przebywać to w nocy stróż mógłby nas wyprosić. Woleliśmy nie ryzykować.
W okolicy Dubrownika trudno o dobre lokum na noc z przyczepką. Zatrzymaliśmy się, przy jednym z przydrożnych parkingów i zostaliśmy tam tylko na noc. Z rana ruszyliśmy dalej.

Akcja: Ace w Ence
Wydarzył się mały wypadek. W szafce w przyczepce wylało się ACE. Wiedzieliśmy, że trakcie jazdy mogło się rozlewać na wszystkie strony i odbarwić wszystkie materiały w Ence. Jak tylko to odkryliśmy zaczęliśmy przemywać wszystko. Tak na wszelki wypadek. Zrobiliśmy więć generalny porządek. Szkody jednak były. Głównie ubrania, które mieliśmy na sobie czyli spodnie, koszulka i trampki, ale to nic w porównaniu z tym, że odbarwić mogło się obicie materacy, czy wykładzina na ścianach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz